Pisarz powraca do tematu, nurtującego go od dawna, związanego z
zalewem "pseudoliteratury" w kulturze polskiej, nieco ironicznie podkreślając
winę "leserującego Pana Boga i złośliwego Szatana", jakby siły wyższe winne
były temu tumultowi pseudoliterackiemu. A winne temu stanowi rzeczy są zarówno
ogłupiające media, jak i cały
system edukacji na naszej przaśnej "zielonej wyspie". Ale też "Umasowione studia wyższe,
mniej warte od przedwojennych gimnazjów (a dyplomy od tamtych matur), kończą
dziś hurtem ćwierćinteligenci, przygłupy niemające bladego pojęcia o
fundamentach, filarach i kanonach ludzkiej kultury i cywilizacji". To
cytat w stylu
Łysiaka, który tzw.
"poprawność polityczną" ma głęboko gdzieś, uważając, że ten środek terroru
jest tylko narzędziem do osiągania powyżej zacytowanego efektu przez najgorszych grzeszników
świata, których toczy trąd w postaci trwającego wciąż postkomunizmu i
nieodłączna
cenzura.
Śmiało rzuca na "stół trochę świeżego mięsa" i okrawa je bez
zbędnych karesów nawiązując do konfliktu między Salonem i Antysalonem, do ich wzajemnej krytyki,
obrzucania błotem i żenującego ośmieszania się.
Służą temu podejrzane rankingi, preparowane metody ich tworzenia, listy
bestsellerów, wszelakie nagrody od Nike po Nagrodę Nobla. Ale Łysiak nie byłby
sobą, gdyby nie dołożył też
obecnym czytelnikom - "Ciemnawi, chociaż czytający Lechici, którzy nie umieją odróżnić
literatury dobrej od literatury kiepskiej, delektują się tego rodzaju papką,
w świętym przekonaniu, iż konsumują rasową literaturę wybitnych twórców
zachodnich". A w tej papce, według niego, z lubością taplają się: Rowling, Tolkien, Brown,
Coelho, Wharton, Bułhakow, Larsson. Łysiak określa tę literaturę dość
dosadne: "tandetna", "popularna",
"brukowa", "wagonowa", "jarmarczna", "pospolita", "dla ludu", "dla
kucharek". Nie są to oczywiście jego określenia, takowe już od dawna
egzystowały w świecie krytyki literackiej, ale diagnoza jest jednoznaczna -
"zidiocenie" odbiorców zatacza coraz szersze kręgi.
Nie pomija też negatywnej roli kobiet krzewiących badziewność
literacką i grafomaństwo. Ta "tfu-rczość", "literatura piękna inaczej" vel
"literatura laptopowa" to nawet dość łagodne określenia na literaturę
kobiecą, gdzie umiejętność pisania pań egzystuje na poziomie podprogowym.
Jakby tego było mało, cytuje słowa Mario Puzo, który ułożył "10 reguł dla
pisarzy" przypominając z nich cztery:
- Nigdy nie mów o zamiarze napisania czegoś nim tego nie napiszesz;
- Nigdy nie pokazuj komukolwiek tego co piszesz;
- Nie miej zaufania do nikogo oprócz siebie, a zwłaszcza do krytyków,
przyjaciół w szczególności wydawnictw;
- Nie pozwól by domowa kłótnia z żoną zepsuła ci dzień pisania. Jeśli
następnego ranka nie możesz rozpocząć na
świeżo pisania - pozbądź się żony.
Ostatnie rozdziały poświęca staremu konfliktowi z Rafałem Ziemkiewiczem, do
którego doszedł jeszcze spór historyczno-ideologiczny. Łysiak, niestety, nadal chowa urazę do Ziemkiewicza, że pominął go w
swojej książce "Michnikowczyzna", nie akcentując, że to właśnie on był
tym, który pierwszy wytoczył działa przeciw szkodliwej propagandzie
postsowieckiej Michnika. Zostawiając na boku wzajemne animozje obu panów,
mając na uwadze kilkudziesięcioletni dorobek Waldemara Łysiaka i jego
ogromną popularność, stwierdzić trzeba, że to właśnie On jest jednak Woody
Allenem polskiej literatury na którego artystyczne (czasem też
kontrowersyjne) utwory stale oczekujemy z
niecierpliwością. |