Wszystkim, całej białogwardyjskiej gromadzie
rozpostartej między konserwatystami UPR, a niepodległościowcami
Solidarności, czyli między biegunami, które się zwalczają ku uciesze
komunistów. Anty czerwony elektorat ma dzisiaj do swoich anty czerwonych
partii i kanap pretensje do swych elektoratów o mikroskopijność, co razem
daje kwadraturę koła. Ja, niby ten Jontek, którego wykolegowała Halka, „nie
mam żalu do nikogo, jeno do ciebie niebogo”, myśląc o demokracji czyli o tak
zwanej (przez idealistów) „zbiorowej mądrości narodu”, która wnuki Marksa
tytułują po swojemu „dyktaturą proletariatu”. Rozumie się, że klnąc
ladacznicę, automatycznie klnę jej rajfurkę - udecję, co udupiła mój
„wyzwolony” kraj. No i mogę się dziwić, że „w tej potrzebie Pan Bóg nie był
z nami”, ale nie mogę złorzeczyć fortunie, pechowej wenie Sarmatów, bo nie
jestem wyznawcą Allaha...
...Doraźna skuteczność to święta krowa pragmatyzmu, lecz czy zawsze i
wszędzie musi być świętością? W pewnych dziedzinach jest konieczna - w
medycynie, w sporcie, w pożarnictwie, ratownictwie, w łapownictwie, i w
łapaniu pcheł. Ale już w miłości chyba nie bardzo. Niejeden facet dużo by
dał, by móc cofnąć czas o dwie dekady i zepsuć skuteczny podryw, który
zaprowadził go przed ołtarz. A w sztuce? A w poezji? Tam doraźna skuteczność
(sukces rynkowy) jest bez znaczenia - liczą się wartości nadczasowe, piękno
wyższe od chwilowych mód. Cóż więc winno być główną doraźną skutecznością?
Myślę, że skuteczne praktykowanie na bieżąco jakiej takiej (choćby
umiarkowanej) przyzwoitości, gdyż praktykowanie cnót tylko w życiu
pozagrobowym pachnie mi karygodną łatwizną, chociaż doktryna mojego kościoła
uwielbia permanentnych łotrów reedukowanych podczas spowiedzi agonalnej.
...Skuteczną stała się moja pisanina na rzecz polskich dzieci cierpiących
biedę, a taka skuteczność to królewska skuteczność, żadna inna nie
przyniosłaby mi satysfakcji większego kalibru. Wpierw był tekst w „NCz!” pt.
„Stąd do przyzwoitości”. Pisałem tam: „Społeczeństwo polskie bardzo się
przejmuje losem HIV-a, pedała, Aborygena, Czeczena, i Murzynka Bambo, miast
losem polskich dzieci chorych na białaczkę lub wymagających
specjalistycznego leczenia w Ameryce (...) Polski humanitaryzm spaceruje
głową do dołu, ergo: klepkami mózgowymi po klepkach pawimentu”....
...Pytany o Czeczenię, wygłosiłem twardą filipikę, piętnując panujący u nas
(zainicjowany zresztą przez anarchistów) kult Czeczeni. Cytuję ten fragment
wywiadu:
(...) Czy nie przyjąłby Pan czeczeńskich dzieci na kolonie wakacyjne u
nas?
- Ależ przyjąłbym wszystkie dzieci świata, które tego potrzebują, nikogo nie
kocham bardziej niż dzieci! Tylko, że jako szowinista, zacząłbym od polskich
dzieci, proszę Panów. Czy Panom jest wiadomo, że zaledwie kilkanaście
procent polskich dzieci miało wakacje wyjazdowe w tym roku? Że są całe
regiony kraju, gdzie dzieci są permanentnie głodne, zdarza się, że mdleją z
głodu na lekcjach? Że co piąte dziecko żyje w skrajnej nędzy? Że sytuacja
setek domów dziecka i domów opieki społecznej jest bardziej niż
katastrofalna? Tam trzeba wyżywić dziecko za pieniądze, za które nie
wyżywiłby kota, nie ma środków higieny, nie ma nic! Porozmawiajcie ,
Panowie, z jakimkolwiek kierownictwem tych placówek, a dostaniecie raport
dramatyczny, jeśli nie makabryczny. Czasami telewizja, gazety lub radio
prezentują ów stan, alarmują lecz na społeczeństwie nie robi to żadnego
wrażenia. Wystarczy jednak pokazać rodakom trzęsienie ziemi w Ameryce
Południowej, suszę w Afryce, dżumę w Azji lub wojnę w Arabii, żeby
eksplodowała tradycyjna polska czułość serca i hojność. Jada wozy kolorowe
znad Wisły ku odległym strefom globu, ciągną sarmackie tabory z żywnością,
odzieżą, lekarstwami i kocami, a polskie dzieci płaczą głodne i obdarte, bo
tradycyjnie „najciemniej pod latarnią”. Zwłaszcza pod lampą reżyserską,
telewizyjną!
- Co Pan przez to rozumie?
- Rozumiem przez to, że dokarmianie polskich
głodomorków to żaden biznes i żaden szpan, tymczasem efektowny konwój
wyruszający ku jakiejś egzotycznej dziczy daje wspaniałe możliwości
prezentowania swego wielkodusznego serca na szklanym ekranie, udzielania
„europejskich” wywiadów, skromnego przewracania internacjonalistycznymi
oczkami, prężenia piersi pod medale, et cetera, „Show must go on!”. A
polskie bachory niech żrą korę i trawę! Oto dlaczego w artykule „Stąd do
przyzwoitości” twierdziłem, iż rodzimy humanitaryzm wędruje głową do dołu i
ma wszelkie cechy „postępowego” barbarzyństwa.
- Według Pana takie są skutki kultu tolerancji i demokracji...
- Pseudo tolerancji, czyli patologicznego permisywizmu, jak również pseudo
postępu i demokracji zżerającej samą siebie.
Waldemar Łysiak |