- Jakie są kardynalne cechy sztuki europejskiej?
Czym się ona różni od tzw. sztuki współczesnej?
- Najlapidarniej to ujmując: różnią się one tym, że sztuka europejska -
zarówno sztuka antyczna, jak i sztuka nowożytna - była sztuką w najlepszym
sensie tego słowa, zaś tzw. sztuka współczesna nie jest sztuką, tylko chucpą
bezczelnie określaną jako sztuka przez produkujących i lansujących ją
farmazonów. Formalnie cechy sztuki europejskiej - na przykład w malarstwie
światłocień i różne rodzaje perspektywy, którymi to metodami nie posługiwały
się inne pozaeuropejskie kręgi kulturowe - są tu sprawa drugorzędną.
Zarzucenie ich w końcu wieku XIX i w pierwszej połowie XX wieku wcale nie
oznaczało pożegnania się ze szlachetnymi muzami, czego dowodem arcydzieła
van Gogha, Chagalla i Magritte'a lub geniusz Picassa. Również rezygnacja z
tradycyjnej figuratywności nie oznaczała degrengolady, czego dowodem, choćby
w rzeźbie, twórczość Moore'a lub Brancusiego. Zapaść artystyczną przyniosła
dopiero druga połowa XX wieku, a zwłaszcza trzy końcowe dekady minionego
tysiąclecia.
- Czy można mówić o współczesnej zapaści wszystkich sztuk plastycznych?
- Widzę tu istotna różnicę miedzy architekturą oraz grafiką, które
bronią się przed upadkiem, a rzeźbą i malarstwem, które utraciły już wszelka
godność artystyczną. Współczesne maniery dobrych grafików, czy sztuka
plakatu ostatnich dekad, to ewolucyjny, naturalny etap dawnych osiągnięć.
Dzisiejsze realizacje architektoniczne Franka Gehry'ego to sztuka budowania
równie imponująca jak budownictwo gotyckie i barokowe. Tymczasem malarstwo
obecnej doby zasługuje wyłącznie na miano bohomazów, zaś rzeźba - wszelkie
owe "instalacje", "performances" i inne happeningowe wygłupy - to niesmaczny
jarmark trójwymiarowych "grepsów" lub wulgaryzmów i doprawdy nic więcej. O
pierwszeństwo bija się tu gorszące i żenujące produkty pseudoartystów
bezwstydnie pozujących na artystów z prawdziwego zdarzenia. Wręczanie laurów
tym grafomanom estetyki jest działalnością deprawującą, stricte szalbierczą.
- Przecież sami nie wręczają sobie laurów. Bez promotorów nie robiliby
karier nawet efemerycznych.
- To prawda. Bez złych mentorów, bez zdegenerowanej krytyki artystycznej
i bez nazbyt tolerancyjnych szefów galerii sztuki - nie byłoby tego cyrku. I
zapewne byłby on mniej rozpowszechniony, gdyby kilkadziesiąt lat temu, kiedy
ta gangrena dopiero raczkowała, znalazło się więcej krytyków diagnozujących
i piętnujących chorobę. Ale stanowiliśmy mizerną mniejszość. Kiedy w połowie
lat 70-ych opublikowałem duży esej pod tytułem "Quo vadis ars?, surowo
rozliczajacy awangardę pseudoartystyczną, to chociaż drukowano go w
kilkunastu językach na kilku kontynentach - był typowym "wołaniem na
puszczy". Przezwałem tam wspomnianą awangardę "szarlatanerią, która jest
patologią sztuki". Musiało minąć wiele lat, by takie głosy stały się
częstsze. Dzisiaj Jean Clair, dyrektor dwóch wielkich muzeów sztuki
współczesnej, biadoli poniewczasie: "Dzisiejsza awangarda jest destrukcją.
Destrukcją potencjału gromadzonego przez stulecia. Obecne szkoły artystyczne
pełne są belfrów przekazujących kult pustki estetycznej, a świat pełen jest
pseudoartystów, dla których wszystko jest sztuką". Identycznie się wypowiada
znany niemiecki krytyk, Godfryd Sello: "W galeriach i muzeach walają się
przedmioty zwane sztuką jedynie dlatego, że znajdują się tutaj, a nie gdzie
indziej". Fakt - prawidłową lokalizacją większości tych obiektów winien być
śmietnik. Francuski filozof, zresztą były socjolog, Jean Baudrillard, wydał
niedawno książkę pt. "Le complot de l'art" ("Spisek sztuki"), której
główna teza i konkluzja puentująca brzmi tak: "Sztuka współczesna jest
niczym innym, jak wielkim oszustwem - oszustwem praktykowanym na skalę
masową".(...)
(...)- Czy pokusiłby się Pan teraz o prognozę czasową dla szans wyjścia
sztuk pięknych z dołu, do którego wrzucił je kult nielimitowanej tolerancji?
Kiedy może nastąpić przełom?
- Pojęcia nie mam. Wychodzenie z dołu kloacznego zawsze jest bardzo
trudne. Ale futurologizowanie jest jeszcze trudniejsze, wolę się
powstrzymać. Pewien mogę być tylko tego, że nic się nie zmieni na lepsze,
póki ludziom będzie zamykał usta animujący kontrkulturę terror "politycznej
poprawności". Niektórzy głoszą już, że to wręcz postkultura. Niedawno
brytyjski dramaturg, Edward Bond, powiedział: "Żyjemy w epoce postkultury.
wszyscy mówią co prawda o 'postmodernizmie', ale właściwym słowem jest
postkultura". Dla mnie właściwszym terminem jest: barbarzyństwo. Wtórne
barbarzyństwo. Oby przejściowe i krótkie.
z pisarzem rozmawiał Jacek B. Bińkowski
|